9. Krem brokułowy

9. Krem brokułowy


Kiedyś komuś mówiłam, że nie jestem osobą gotującą. Nie jest to do końca prawda, bo gdyby tak było, to nie znalazłabym męża. Coś tam gotuję, ale nie jest to tylko spaghetti, tak jak myśli moja mama. Oczywiście z miejsca ją pozdrawiam. Ogólnie nie mam problemu z gotowaniem.

Oboje z mężem jesteśmy ANTYzupowi. Gdyby tak można było zrobić, to mógłby istnieć tylko rosół i co za nim idzie- pomidorowa. Nie wiem jak u niego, ale w moim przypadku nienawiść do zup zrodziła się już w dzieciństwie. Odkąd pamiętam byłam nimi gnębiona wszędzie. Nawet moja babcia najpierw podawała zupę (co by na dwa dni była), a następnie było drugie danie.

Pewnego dnia zdarzył się cud. Będąc jeszcze w ciąży nabrałam ochotę na brokuły. Pomyślałam sobie, że to chyba żadna filozofia zrobić zupę krem. Tak jak pomyślałam, to tak zrobiłam. W Internecie jest pełno przepisów, ale każdy był inny. Postanowiłam sama zmiksować sobie przepis na idealny krem marzeń. Dziś się nim z wami podzielę.

Co potrzebujemy?

- 1 litr bulionu
- 1 większy brokuł
- 3-5 ziemniaków (zależy od ich wielkości)
- 1-2 marchewki
- 1 większa cebula
- 4 ząbki czosnku
- 200g śmietany 30%
- 4 łyżki oleju

Co jeszcze?
- blender

No to jedziemy.
Cebulę kroję w piórka, a czosnek w plasterki. To samo robię z marchewką i ziemniakami. Pozwoli to na szybsze ich ugotowanie. Brokuł kroję na mniejsze różyczki.






Do garnka wlewam olej i wsypuję do niego cebulę i czosnek. Mieszam przez około minutę lub dwie do momentu zeszklenia. Następnie dodaję bulion i do niego brokuł, ziemniaki i marchew. Gotuję około 15 minut.





Po tym czasie dodaję śmietanę, a następnie blenduję.



I co? Proste? To życzę smacznego.

A wy? Macie jakieś swoje ulubione dania? 
8. Jak skrzywdzić kobietę?

8. Jak skrzywdzić kobietę?



Ta sytuacja, którą opiszę nie była pierwszą i ostatnią sprawą tego typu.

Kiedy zakładałam tego bloga, zrobiłam sobie listę tematów, na które chciałabym pisać. No i tak sobie już chciałam pisać na jeden z nich, kiedy do głowy wpadł mi inny- NOWY. Wybraliśmy się z mężem i córką na weekendowy wyjazd do mojej rodziny oddalonej o ok. 400km od nas. Laura ma już dwa miesiące, więc postanowiliśmy, że powinna poznać resztę mojej rodziny i pobyć sobie w prawdziwym wiejskim klimacie. Na jednym ze spędów zaistniała pewna sytuacja, która zmusiła mnie do napisania tego wpisu. Robię to po to, aby wyrzucić z siebie negatywne uczucia.

Wiecie jak to jest z pijanymi ludźmi? Oni zawsze gadają głupoty, a w tym wszystkim są szczerzy do bólu. Nigdy nie wiedzą gdzie jest granica tej ich, pożal się Boże, szczerości i nie znają momentu ugryzienia się w język. Wyłącza im się zdrowy rozsądek i jakakolwiek empatia do drugiego człowieka.

Jestem dwa miesiące po porodzie i urodziłam przez cesarskie cięcie. To nie tylko poród, ale również jedna z poważniejszych operacji, którą przechodzą kobiety. To przecięcie powłok brzusznych i macicy, a następnie ich zaszycie. Rana z zewnątrz może wyglądać na zagojoną, ale w środku wciąż mogą być szwy, które prędzej czy później się rozpuszczą. Piszę to tutaj dlatego, że mężczyźni o tym zapominają lub po prostu tego nie wiedzą. Oczywiście nie wszyscy, ale znakomita ich większość. Wracając do meritum. W ciąży przytyłam mniej niż 10kg, ale ciało wyglądało jakbym przybrała ponad 20kg. Po porodzie nie mam ciała modelki i jak wiadomo powinnam poczekać z próbą zrzucenia zbędnego ciała co najmniej sześć miesięcy.

Właśnie tego dnia usłyszałam powiedziane prosto z mostu „Nie powinnaś dużo jeść, bo tu i ówdzie jest ciebie za dużo” (chodź i tak gorsze jest „no cześć grubasku”). Co mogłam sobie pomyśleć? Moja obecna waga jest moją zmorą, słabym punktem w głowie, który wrył się w nią na dobre. Nabawiłam się kompleksów. Byłam instruktorką Zumby… Ważyłam 49 kilogramów… Teraz już tyle nie ważę i prędko nie będę. Ale wierzcie mi drodzy dżentelmeni, że bardzo bym chciała.

Męczą mnie sytuacje, kiedy ludzie ustępują mi miejsce w tramwaju, bo szkoda im patrzeć na stojącą ciężarną. Męczą mnie chwile, kiedy w sklepie kasjerki przepuszczają mnie jako pierwszą, bo przecież ciężarna nie będzie stała w kolejce. To miłe z ich strony, ale ja już nie jestem w ciąży. Może kiedyś by mnie to śmieszyło, w końcu to obcy ludzie. Nie wiedzą, bo nie było ze mną dziecka. Niestety tego dnia, przy stole siedziałam z dzieckiem. To dziecko jest malutkie, więc logiczne jest to, że jeszcze nie doszłam do siebie.

Drodzy mężczyźni, bo tu dobitnie zwracam się do was. Szanujcie kobiety, które rodzą dzieci. Nie próbujcie ich ranić. Pomyślcie, bo może ta kobieta ma depresję, może ma kompleksy, może chciałaby się ruszać, ale nie może.

Ja bardzo kocham swoje dziecko i nie obwiniam jej za to, że teraz wyglądam jak wyglądam. Chęć posiadania dziecka była okropnie wielka. Po porodzie nadal mam lustra w domu i wiem, że nie wyglądam apetycznie. Nie rozumiem ludzi, którzy na siłę próbują mi o tym przypomnieć. Tak jak pisałam na początku, ta sytuacja nie była jedyna. Myślałam, że tylko ludzie pod wpływem alkoholu tak mają, ale się myliłam.

Bardzo chciałam, aby ten wspólnie spędzony weekend był miły. Niestety nabawiłam się jeszcze większych kompleksów na punkcie mojej wagi. Na samą myśl mam ochotę płakać. Natomiast przypomniał mi się film Krzysztofa Gonciarza „Krok pierwszy”. Dzięki tej sytuacji, dostałam moralnego kopa i sama zaczynam swój krok pierwszy. Zacznę od serdecznego pozdrowienia środkowym palcem, następnie przejdę do jedzenia zdrowo i powrotu do ćwiczeń… natychmiastowo.



Pozdrawiam,


Mocno nieidealna i gruba… DO CZASU ;) 

7. BlogoSfera Canpol Babies

7. BlogoSfera Canpol Babies



Canpol Babies organizuje specjalną akcję dla blogujących mam.
Jeśli jesteś w ciąży lub już jesteś rozpakowaną mamą, to ta akcja jest dla Ciebie.
http://canpolbabies.com/pl/blogosfera 


Cała akcja polega na tym, że możesz zgłosić swoją chęć do bycia testerką produktów Canpol Babies. Po otrzymaniu produktów testujesz je, a następnie piszesz recenzję na swojego bloga.
Poza testowaniem, możesz zgłosić się do zorganizowania konkursu w którym zwycięzca otrzyma nagrodę od Canpol Babies. 

My również złożyłyśmy swoją chęć uczestniczenia w BlogoSferze ♥
I mamy nadzieję, że zostanie ona rozpatrzona pozytywnie.


W najnowszej edycji można będzie testować karuzelę elektryczną "Forest Friends"
♥ Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału! ♥
6. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

6. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.


Odnoszę niemałe wrażenie, że treść dzisiejszego postu będzie kontrowersyjna. Skoro miałam traktować bloga jako swój pamiętnik, to chyba jest to idealne miejsce, aby się wam do czegoś przyznać.

Jest wiele spraw w temacie ciąży, o których albo się pomyliłam, albo nie miałam pojęcia. Co gorsza! O wielu rzeczach kompletnie zapomniałam!

1. Łatwo jest zajść w ciążę!

Brzmi kontrowersyjnie prawda?
Z początku właśnie tak uważałam. Skoro nam się udało, to przecież tak jest, ale niestety jest wiele par, które starają się o dziecko latami.

Decyzja o założeniu rodziny była dość przemyślana jak na taką spontaniczność. Dziwnie to brzmi?
Popatrzmy na to tak: Byliśmy po ślubie, kupiliśmy mieszkanie i czekaliśmy tylko na przeprowadzkę, oboje mieliśmy stabilną sytuację w pracy, wzięliśmy kredyt i mąż miał kota. No prawdziwy model rodziny.
Zaczęło się od zwykłej rutynowej wizyty u mojej Pani doktor. Grzecznie poinformowałam ją, że myślimy o powiększeniu rodziny i co by nam poleciła tak na dobry początek. Szczerze, na początku nic nie poleciła, ale poinformowała mnie, że: „Dziś jest dobry dzień!”. To podziękowałam i wyszłam. Pomyślałam sobie, no szurnięta jakaś! Nawiedzona! Ale w skowronkach poinformowałam o tym męża i bach! Że tak to ujmę, pojszło. Wróciłam za dwa lub trzy tygodnie i proszę bardzo siódmy tydzień ciąży. Oboje szczęśliwi i przerażeni, że było to takie proste. Stąd przekonanie, że zajść w ciążę jest łatwo.

2. Łatwo jest utrzymać ciążę!

Skoro już była ta ciąża, no to już tylko czekać do porodu. Oczywiście moja Pani doktor mówi, że nie ma się co cieszyć, tylko czekać do końca pierwszego trymestru. Znów sobie myślę: „No szurnięta!”. Ja się tu cieszę, że bez problemu i wielu starań będziemy mieć dziecko, a ta mi tu wyjeżdża, że jeszcze nic nie wiadomo. Podchodziłam do tego tak oczywiście i bez stresu, że nie było mowy o szybkim przerwaniu ciąży. Brałam kwas foliowy i stosowałam się do wszelkich zaleceń. Męczyły mnie okropne mdłości i chudłam, ale już nie mogłam się doczekać następnych wizyt i USG. Ze zniecierpliwieniem śledziłam rozwój małego człowieka z tygodnia na tydzień.

Dopiero później dowiedziałam się, że wiele ciąż kończy się przed 12 tygodniem. Często jest to spowodowane wadami zarodka. Więc nie dość, że ciężko jest zajść w ciążę, to jeszcze ciężej jest ją utrzymać. Docierało do mnie jak wielką robotę odwala matka natura i organizm kobiety. Szok!

3. Po co mi badania prenatalne!

Po pierwszym trymestrze lekarz proponował mi wykonanie badań prenatalnych. Wychodziłam z założenia, że żadne z nas nie jest obciążone genetycznie, że powinno się je robić po 35 roku życia i w ogóle po co mi to?! Na USG budowa płodu była prawidłowa i nic nie wskazywało na to, aby mogło mu coś zagrażać.

Gdy trafiłam w 33 tygodniu ciąży do szpitala z podejrzeniem przedwczesnego porodu, lekarz na Izbie Przyjęć wydarł się na mnie, że jestem nieodpowiedzialna. Dlaczego? Bo nie zrobiłam badań prenatalnych. Śmiech na Sali, bo co go to interesuje. Tak naprawdę dotarło do mnie, że przez te wszystkie miesiące podglądania mojego dziecka w brzuchu, kochałabym je nawet jeśli byłoby chore. W końcu to moje maleństwo. A Pan doktor to drań! O!

4. Zdrowy tryb życia? A po co to komu?

To było trochę mało zależne ode mnie. Wiem, że powinnam jeść zdrowo i żyć zdrowo w ciąży… Ale jak to zrobić? Większą część tego pięknego czasu męczyły mnie mdłości, a resztę byłam zmęczona. Przez mdłości żywiłam się codziennie rosołem z makaronem i daniami z McDonalds. To były jedyne rzeczy, które mi wchodziły i nie uciekały tą samą drogą. Przez pierwsze miesiące schudłam prawie 6kg. W późniejszym czasie bardzo byłam zmęczona i dużo spałam, ale starałam się spacerować.
Przez całą ciążę przytyłam 9kg (licząc od wagi po schudnięciu 6kg). Na złe mi to nie wyszło, ale powinnam naprawdę lepiej się odżywiać.

5. Dźwiganie i nadmierna aktywność może zaszkodzić!

Mówi się, że do tych 5kg można sobie nosić, ale nic powyżej. Ja miałam momentami adhd! Dźwigałam ciężkie rzeczy, jakieś zakupy, dużo sprzątałam i najważniejsze! Chodziłam na Aqua Zumbe. Oczywiście wszystko po konsultacji z lekarzem prowadzącym. Wielokrotnie czytałam w Internecie, że to nieodpowiedzialne. Ja kocham ruch. Nawet przed ciążą dochodziłam do wniosku, że nie jestem człowiekiem diet, tylko człowiekiem aktywności fizycznej. W końcu byłam instruktorką Zumby, to wiele wyjaśnia.
Jednak powinnam dać sobie nieco na wstrzymanie i zwolnienie po 30 tygodniu ciąży. W kończu w 33 tygodniu trafiłam do szpitala, a po wyjściu dostałam nakaz leżenia w domu .


No to się przyznałam do swoich małych głupotek. Podejrzewam, że przy drugiej i następnej ciąży już zwróciłabym uwagę na to wszystko i zwolniłabym na moment. Pewnie odpoczęłabym bardziej i skupiła się na wielu sprawach, które tak naprawdę olewałam przez te 36 tygodni bycia w ciąży. Choć nie żałuję, bo darowałam sobie nieświadomie wiele dni spokoju i brak stresu. 
5. Niepotrzebnych rad kilka.

5. Niepotrzebnych rad kilka.



Znacie takich ludzi, którzy za wszelką cenę chcą nam doradzać? Czasem jest to doradzanie z chęci pomocy, a czasem „ja ci doradzę, bo ja wiem lepiej”. Jestem osobą, która nie lubi, kiedy ktoś chce mi doradzić. Bez względu z jakiego powodu. Wychodzę z założenia, że skoro posiadam dziecko, to powinnam je wychować tak, jak podpowiada mi serce i rozum (Ewentualnie mąż. W końcu, to też jego dziecko.). Nie mówię tu oczywiście o osobach, którym zaufałam np. nasza położna lub doktor rodzinna, ponieważ uważam, że lepsze trafić nam się nie mogły. Co z tego, że ja nie ulegam temu co ludzie nazywają „doradzaniem”, ale najczęściej dają się namówić właśnie młode matki. Wiecie pierwsze dziecko, brak doświadczenia i chęć czerpania wiedzy od doświadczonych, czyli nasze mamy, babcie lub ciocie. Nie mówię tu, że w ogóle nie powinniśmy ich słuchać, ale filtrujmy te informacje z głową. Nie możemy słuchać wszystkiego co się tylko da, bo czasami może się to skończyć gorzej, niż dana osoba miała zamiar.

Po pierwsze: Ubierz, bo zmarznie!

Laura urodziła się w środku czerwca. Czerwiec to lato. Ja wiem, że pogoda nie jest adekwatna do pory roku, ale zdarzają się naprawdę upalne dni. Jeżeli faktycznie zdarzy się chłodniejszy dzień, to dostosowuję ubiór do temperatury. Natomiast jeśli słońce grzeje bezlitośnie, to grzechem byłoby założyć dziecku czapkę lub skarpetki. Ostatnio wybraliśmy się na rodzinne spotkanie. Nigdy nie sądziłam, że w jednym dniu usłyszę „Załóż jej skarpetki! Ma lodowate nóżki!” setki razy. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że:
a) temperaturę dziecka sprawdzam pomiędzy łopatkami i na karku,
b) za oknem były 32 stopnie,
c) nogi były ciepłe.

Ja rozumiem, każdy martwi się o najmłodsze dziecko w rodzinie, ale zachowajmy zdrowy rozum. Ja i tak miałam wyrzuty sumienia, że miała na sobie body na krótki rękaw. Najczęściej w domu leży w samej pieluszce, a i tak zmagamy się z potówkami.
Jeszcze lepiej brzmi „zamknijcie okno, bo będzie jej zimno”.
Jedna sprawa- Większą krzywdą będzie zadusić się w mieszkaniu, w którym jest gorąco jak w piekle.
Nie popadajmy w paranoje, bo dziecko to też człowiek i potrzebuje do życia tlenu.

Po drugie: Wścibscy obcy ludzie.

Przyznaję się bez bicia- Jeszcze nie mam prawa jazdy, ale naprawiam ten błąd i już wkrótce nie będę musiała się tłumaczyć przed innymi użytkownikami komunikacji miejskiej. Ostatnio stałam się wielbicielką chustowania dziecka. Jeśli chcę wyjść gdzieś bez wózka, to chusta ratuje mi życie. Postanowiłam wybrać się do pradziadka Laury. Z mojego domu na jego osiedle muszę dostać się tam tramwajem i autobusem, a podróż trwa około 40 minut z oczekiwaniem na przesiadki. Pomyślałam, że zapakowanie rzeczy w torbę i dziecka w chustę jest najlepszym wyjściem, bo nie będę musiała na słońcu czekać na autobus niskopodłogowy. Poza tym w godzinach szczytu jeździ mnóstwo ludzi i weź ty się człowieku załaduj wózkiem do środka. To graniczy z cudem.
Tego dnia ubrałam córkę w cienkie body na krótki rękaw i cieniutką czapeczkę, aby uchronić jej główkę przed słońcem, a uszy przed ewentualnym wiatrem. Czekając na przystanku podeszła do mnie starsza pani i zaczęła swój wywód. Oczywiście tak prosto z mostu, bez żadnego przywitania. „Jaki piękny maluszek. Nie za malutka na podróż tramwajem? Czemu ma gołe nóżki? Zmarznie! Dobrze, że chociaż ma czapeczkę, ale ja to bym dała o wiele cieplejszą. Ta chusta, to chyba niezdrowa! Lekarz to widział? W tramwaju są zarazki! Daleko jedziecie?” Dobrze, że wysiadłam na następnym przystanku.
To nie jest odosobniony przypadek. Szkoda, że nie podchodzą do mnie jak karmię na mieście butelką. To miło, że te panie są takie empatyczne i najchętniej wsadziłyby dzieci w śpiwór, ale lepiej jest zwracać uwagę na sytuacje, kiedy dzieje się krzywda. Czy już mówiłam, że zmagamy się z potówkami? No!

Po trzecie: Nie noś, bo przyzwyczaisz!

Kocham moją mamę… Naprawdę ją kocham! Wiem, że miała ze mną piekło, bo musiała ciągle nosić mnie na rękach, ale czy każde moje wzięcie dziecka na ręce musi komentować tym cudownym zdaniem? Jeżeli moja córka płacze, to ewidentnie jej coś dolega lub po prostu mnie potrzebuje. Korzystam z tego, że chce się tulić, bo wiem, że pewnego dnia powie mi, że to „siara przytulać się do mamy”.
Młoda ciągle walczy z bólem brzuszka i wzdęciami, a każde gazy kończą się płaczem. Aby jej ulżyć poza kropelkami, po prostu ją przytulam i zazwyczaj płacz się kończy. Co wtedy słyszę? „Widzisz!? Już nauczyłaś. Teraz noś.” A będę nosić! Po to mam chustę.

Po czwarte: Nie mocz uszu w kąpieli.

Tu nie będę się jakoś mocno rozpisywać. Wiemy, że nie można czyścić uszu patyczkami w żadnym przypadku. Patyczki są po to, aby wyczyścić ucho tylko w okolicach małżowiny, a co ze środkiem? Mamy pozwolić, aby uszy zatkały się od woskowiny? Chcemy aby dziecko nam ogłuchło i już nigdy nie usłyszała z ust matki „Dom to nie hotel!” lub „Uczysz się dla siebie, a nie dla mnie”?
Nasza położna na szkole rodzenia powiedziała nam jedna mądrą rzecz: „Dziecko to nie piesek! Uszy możemy, a nawet musimy zamoczyć.” Wiecie czemu? Bo woda rozpuści woskowinę i sprawi, że brudek z ucha sam wychodzi na wierzch.

Na dziś to by było na tyle. Jest tego tyle, że mogłabym wydać na ten temat książkę.

 A wy? Czy ktoś wam też dawał błyskotliwe rady? Jakie? Słuchałyście się ich czy wpuszczałyście jednym uchem, a drugim uciekało? 
4. Bezdech u noworodka w oczach mamy

4. Bezdech u noworodka w oczach mamy

Pora na nieco poważniejsze tematy. Na tym blogu nie tylko będę śmieszkować, ale też poruszać sprawy, o których się tak często i głośno nie mówi. Postanowiłam, że muszę to z siebie wyrzucić. Tłumienie w swojej małej głowie tak wiele emocji, smutku, nerwów i myśli doprowadziło do tego, że w końcu pora się tego pozbyć. No to się pozbywam!

Zacznijmy od tego, że będąc w ciąży doświadczyłam jednej z tych pozytywnych brzuszkowych spraw. Chodzi o kompletowanie wyprawki. Wiadomo, że tymi najważniejszymi rzeczami są przede wszystkim wózek, łóżeczko, pościele, ubranka, karuzele, pozytywki i inne śliczne dziecięce gadżety. Faktem jest to, że to wszystko jest ważne i potrzebne, ale ja pomyślałam o czymś jeszcze.
Poza podstawowymi elementami wyprawki, zakupiłam monitor oddechu. Nie jest to tania zabawka, ale uważam, że spokój jest warty każdej ceny. Zanim jednak kupiłam monitor, najpierw zrobiłam mały rekonesans. Na jednej z grup zrzeszających wszystkie rodzące kobiety w bieżącym roku, zasięgnęłam opinii i większość poleciła Babysense 5. Możliwe dlatego, że jest to wyrób medyczny.


Montaż jest bajecznie prosty. Cały monitor składa się z głównego urządzenia, dwóch okrągłych płytek i przewodów, które połączą płyty z bazą. Wystarczy, że ułożymy obie płytki tak jak jest to pokazane w załączonej instrukcji (lub jedną w zależności od wieku dziecka, ale my położyliśmy dwie. Laura okropnie czołga się po całej powierzchni łóżeczka od początku). Urządzenie działa na baterie, więc nie potrzebujemy szukania gniazdek w pobliżu łóżeczka.





Ale nie do końca chciałabym tu skupiać się na samym monitorze oddechu. Jak pisałam w pierwszym poście, Laura urodziła się w 36 tygodniu ciąży (dokładniej w 36t6d) z wagą 3120g. Dokładnie do donoszenia ciąży dzieliło ją trzy i pół godziny. Według lekarzy i położnych była okazem zdrowia. Zanim wyszliśmy ze szpitala miała zrobione usg głowy i bioderek, co potwierdziło brak oznak wcześniactwa.

Kupując monitor oddechu, cicho w duszy błagałam, aby były to pieniądze wyrzucone w błoto. Chciałam, aby on się jednak nie przydał do tego celu, do jakiego został stworzony. Owszem miał on działać codziennie, ale nie miał nas zaalarmować. Faktem jest to, że piszczał za każdym razem, kiedy wyjmowaliśmy Laurę z łóżeczka i zapominaliśmy go wyłączyć.

Niestety jednego poranka, gdy córka skończyła tydzień, monitor zaczął wyć. Otworzyłam oczy i coś mi nie grało. Dziecko było w łóżeczku. Uwierzcie mi lub nie, ale myśli jakie miałam w tym momencie są nie do opisania. Oczywiście pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy to wzięcie Laurki na ręce i pobudzenie jej do oddechu. Monitor działa w ten sposób, że jeżeli nie wyczuje oddechu przez dwadzieścia sekund, to informuje o tym rodziców. W tej chwili, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że dziecko nie oddychało przez ten czas, to ogarniały mnie straszne nerwy. Chwilę jej to zajęło, aby znów zaczęła miarowo oddychać… ale sama myśl. Jeszcze tego samego dnia wizyta u pediatry. Skierowanie do neurologa dziecięcego. Długo nie czekaliśmy, bo tylko dziesięć dni, a może aż dziesięć dni. Znów USG przez ciemiączko tylko po to, aby usłyszeć „Nic tam nie widzę. Neurologicznie jest zdrowa”. Aby tego było mało, to samo powiedziała Pani neurolog. Zostaliśmy posłani na szereg badań laboratoryjnych. W międzyczasie kolejne alarmy.

Widok własnego dziecka, które nie oddycha, to najgorszy widok w życiu. Ten alarm wzbudzał we mnie takie uczucie… Czułam, że z nerwów przez ciało przechodzą nieustające ciarki. Nogi i ręce drżą, a łzy napływają do oczu. Kilkakrotnie przepłakane wieczory i najgorsze myśli w głowie „Co by było gdybym ją teraz straciła? Tak bardzo się do niej przywiązałam.” Nie chcieliśmy o tym myśleć, ale to samo przychodziło do wyobraźni. Jeszcze gorszym widokiem, jest patrzenie na płaczące dziecko, któremu pobierana jest krew do badań. Tak jak o to błagałam, wyniki nic nam nie pokazały.

Miałam wrażenie, że popadam w skrajności. Sama się już zastanawiałam gdzie popełniam błąd. Spaliśmy przy otwartym oknie, aby mała miała dobry obieg powietrza. Obwiniałam samą siebie, że nie zrobiłam wszystkiego, aby donosić ciążę do chociażby 38 tygodnia. Wieczorne zasypianie polegało na tym, że zanim dobrze zasnęłam, wpatrywałam się w niebieską diodę na monitorze, aby upewnić się czy dziecko oddycha. Przez sen również to robiłam. Nieświadomie wybudzałam się na moment i wpatrywałam w mrugające światełko. Dzięki temu rano budziłam się zmęczona. W dodatku dorobiliśmy się własnej teorii, że światełko przy łóżku dziecka będzie pobudzało do oddechu, dlatego przez całą noc mieliśmy zapalone Cotton balls. Naczytałam się wszystkiego, a przez moją głowę przemykały myśli o przerośniętym migdałku, który przecież usuwa się tylko operacyjnie. Z dnia na dzień miałam wrażenie, że to zaraz mnie położą do jakiegoś szpitala. Trafię na oddział zamknięty dla psychicznie chorych.

Przez to wszystko zaczęłam mieć myśli, o których nigdy nie sądziłam, że przyjdą mi do głowy. Może to wszystko dlatego, że nie chodzę do kościoła? Nawet mąż się zdziwił, że zaproponowałam, aby się tam udać. Podziękowałam samej sobie, że wybrałam się w ciąży do sklepu i kupiłam monitor oddechu. Kto wie? Może ten oddech by wrócił? Może mogło się to skończyć nagłą śmiercią łóżeczkową? W sercu dziękowałam komuś, kto wynalazł ten cudowny gadżet. On naprawdę ratuje życie, albo choćby się do tego przyczynia.

I w końcu nadszedł ten dzień.

12 lipca 2017 roku. Kolejny bezdech. Jeszcze tego nie wiedzieliśmy, ale był to ostatni bezdech Laury (odpukać). Za kilka dni kończyła swój pierwszy miesiąc życia. Znów te same uczucia, bezsilność i błaganie, aby ten koszmar się skończył. Nie umiałam pomóc swojemu dziecku. W tej chwili naprawdę zastanawiałam się dlaczego ja, ale dni mijały. Pediatra wiedząc, że bezdechy się nie powtarzały powiedziała, że najwyraźniej odeszły wraz z okresem noworodkowym. W jakiś sposób brzmiało to sensownie. W końcu dziecko z dnia na dzień uczy się nowych doświadczeń. Może tą nową umiejętnością mojej mądrej córki jest pamięć o oddychaniu. Uwierzcie mi, że naprawdę odetchnęłam z ulgą, bo wczoraj (tj. 12 sierpnia 2017 roku) minął równo miesiąc od ostatniego bezdechu. Straszono nas, że układ nerwowy u dziecka kształtuje się nawet do 3 roku życia. Przechodzenie tego przez tyle lat, doprowadziłoby mnie na psychiatrię.
Jestem dumna z mojej małej wojowniczki, a z dnia na dzień powolutku oddycham z ulgą i kładę się spać z mniejszym stresem. Nie wiem, czy mogłabym żyć ze stratą kogoś tak ważnego i bliskiego mojemu sercu. Cieszę się każdego dnia jej obecnością. Tulimy się i mamy zamiar tulić jak najdłużej, bo bliskość tego małego człowieka sprawia, że czuję się bardzo spełniona. Dla takich chwil zdecydowałam się, aby zostać matką.

Mama mocno nieidealna…

… ale idealnie kochająca. 
3. Zastanów się zanim to zrobisz

3. Zastanów się zanim to zrobisz



O tym się nie mówi, zanim podejmie się decyzję o posiadaniu dziecka. Co jest dla mnie dziwne, bo temat damskiej torebki jest poruszany na każdym kroku. Do dziś nikt nie zbadał, co tak naprawdę się w niej znajduje. Na moje oko, to w jej skład wchodzą:
- portfel
- telefon
- klucze
- perfumy
- lusterko
- szczotka lub grzebień
- prostownica
- suszarka
- cały zestaw kosmetyków (Nawet te zapasowe, bo nigdy nie wiesz kiedy skończy się podkład.)
- wszystkie odcienie szminek
- butelka wina i kieliszek
- wszystkie możliwe karty lojalnościowe
- album ze zdjęciami
- sterta paragonów
- chłopak/ narzeczony/ mąż
- zestaw małego majsterkowicza
- i inne.

Ostatnio zobaczyłam ciekawy obrazek pt. „Co się zmieniło odkąd zostałam mamą”. On zainspirował mnie do tego wpisu. To dość ciekawe, bo kiedy jeszcze byłam w ciąży uważałam, że takie zdjęcia i gadanie, to przesada. Wiecie, te wszystkie narzekania, że nie mam czasu na makijaż, że paznokcie byle jakie, że włosy, że kawa zimna. Myślałam sobie, no przecież dziecko je i śpi. Ewentualnie narobi w pieluchę raz na jakiś czas, więc mamy mogą zrobić wszystko. Przykładem są nasze mamy. Przecież one dały radę i nawet dobrze wyglądają. Moja to chwila moment i do pracy wróciła… I MA TRÓJKĘ DZIECI. Więc jak to tak? Nie mieć czasu na makijaż? No proszę ja was.
Potem urodziłam dziecko i UWAGA! Zdziwienie niesamowite.


Zacznijmy od torebki!

Kiedyś ta moja torebka, to wyglądała właśnie tak jak to opisałam na początku. Miała wszystko, a znalezienie dzwoniącego telefonu graniczyło z cudem. Czułam się jak Hermiona i jej torebka bez dna z książek J.K. Rowling. Jeśli chodzi o to, czy była droga i markowa? Nie. Jak kupiłam torebkę w jakimś CCC, to nosiłam ją latami, aż się rozerwała i zaczęłam gubić z niej swój dobytek.
Po porodzie dorobiłam się dużej, pięknej i MARKOWEJ torby. Prosto od Giorgio ADAMEX i już nie noszę w niej tego wszystkiego. Obecnie w jej skład chodzą rzeczy mojego małego ssaka i mój malutki dodatek:
- Portfel lub sama karta płatnicza (Nie zawsze ten portfel się zmieści)
- telefon (bo w nim jest karta Rossnę!)
- klucze od domu
Tyle mojego, a teraz rzeczy Laury:
- dwie butelki z wodą na mleko (2x300ml)
- butelka z wodą do picia (1x200ml)
- pojemnik z mlekiem w proszku
- 10 sztuk pampersów
- chusteczki nawilżone
- pielucha tetrowa
- krem do wszystkiego
- półśpiochy
- bluza z kapturem
- skarpetki
- podkład do przewijania
- body na zmianę
- pielucha flanelowa
Tyle rzeczy w jednej torbie. FIRMOWA! Ładna, szara! Ogólnie, to napchana po samiutkie brzegi. Nie narzekam, ale już czekam na moment, kiedy znów będę dumną posiadaczką własnej torebki.

Co jeszcze się zmieniło?

11.       Nauczyłam się pić kawę. Nie ma odpowiedniej wielkości szklanki, aby ta kawa na mnie zadziałała. Rozważam picie jej z wanny. Czasem zdarza się, że niestety, ale muszę wypić ją już zimną. Tak samo zresztą jest z jedzeniem obiadu… też zimny. W końcu moje dziecko robi się głodne i marudne akurat wtedy, gdy ja zamierzam jeść.
22.       Wychodzenie na zakupy. Zanim zostałam dumną posiadaczką chusty, to wychodzenie na zakupy traktowałam jako spacer. Zazwyczaj zakupy są jedzeniowe, albo pakiet obowiązkowy (mleko, pampersy, chusteczki nawilżone). Potem się wraca do domu z wózkiem niczym samochodem dostawczym.
33.       Chusteczki nawilżone. Przed porodem twardo stawiałam na płatki kosmetyczne i przegotowaną wodę. Przecież chusteczki to zło. Trzeba dbać o skórę dziecka.
Po porodzie wiem, że chusteczki nawilżone są do wszystkiego. Nie tylko przydaje się przy dziecku, ale też na klejący się od mleka stół, ścieranie kurzu, otarcie własnych rąk. No przecież mówię, że do wszystkiego. Nawet buty nimi przetrę.
44.       Makijaż… Dawno o nim nie słyszałam. Ostatnio składa się tylko z pomalowania rzęs maskarą i tyle. Naprawdę nie wiem jak te instagramowe mamy mają czas na pełen makijaż. Chyba, że ich dzieci, to śpiące anioły, to w zupełności rozumiem. Niestety moja ostatnio jest na etapie bycia nieodkładaną. Cud, że znajduję czas na wzięcie prysznica. Pod tym względem podziwiam samotne matki. Gdyby nie mój mąż i teściowa, to w ogóle byłabym okropnie nieogarniętym człowiekiem, chodzącym cały dzień w piżamie.


Dlatego już wiem, że nie ma co oceniać tych wszystkich obrazków i matkowych memów. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Na razie muszę wypracować sobie plan, jakby tu ogarnąć wszystko, mając bardzo wymagające dziecko. Na razie i tak dziękuję za to, że Laura potrafi spać podczas odkurzania. Jeśli nie mogę ogarnąć siebie, to chociaż mogę utrzymać czystość wokół mnie. 

Popularne posty

Copyright © 2014 Mama mocno nieidealna , Blogger